sobota, 8 sierpnia 2015

XIX NIEDZIELA ZWYKŁA

                                            
               J 12, 24-26 
Jezus powiedział do swoich uczniów:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.  A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec.


Niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego w dzisiejszych czasach tak wiele osób nie przystępuje do Komunii świętej. Wystarczyłoby tylko pójść do spowiedzi. A tak przychodzą na Mszę Świętą, aby odstać 45 minut czy godzinę, aby spełnić swój chrześcijański obowiązek. A tymczasem Chrystus chce nakarmić każdego z nas Chlebem dającym życie wieczne, chce nakarmić każdego z nas Swoim Ciałem. Człowieka idącego na Mszę Świętą i nieprzystępującego do Komunii Św. możemy porównać do człowieka zaproszonego na wesele. Przychodzi odświętnie ubrany, przychodzi ze swoją rodziną. Wszyscy zasiadają do stołu, a on stoi gdzieś daleko, gdzieś przy wejściu na salę i patrzy, jak wszyscy się bawią, jak spożywają posiłki, a on nie spróbuje głównego dania.
Taki człowiek podobny jest do narodu wybranego, który tęsknił na pustyni za mięsem, które miał w niewoli egipskiej. I on tęskni za dobrą zabawą, za rozrywką, używkami, za pieniędzmi. Tęskni za wszystkim, co – jak uważa – daje mu wolność. A tymczasem w tym wszystkim zapomina o tym, że powinien na pierwszym miejscu pragnąć tylko Chleba Eucharystycznego – Chleba dającego życie wieczne, dającego prawdziwą wolność, wolność dzieci Bożych.
Św. Paweł w Liście do Efezjan daje nam dziś wskazówkę i pouczenie, jakie powinny być nasze relacje z drugim człowiekiem, abyśmy mogli się nazywać dziećmi Bożymi:
„Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu”.
Aby cieszyć się prawdziwą wolnością, aby usunąć z naszego życia gorycz, gniew, złość, aby być dzieckiem Bożym – powinniśmy jak najczęściej karmić się Chlebem dającym życie wieczne.
       Bo człowiek bez Boga umiera – a z Bogiem umrzeć nie może.

27 komentarzy:

  1. Ależ Siostro w dzisiejszych czasach zarzut o nieprzystępowaniu do komunii wydaje mi się już dawno nieaktualny. Pamiętam, jak np. moja mam przystępowała do komunii kilka razy w roku - tylko w okresie świąt. Dziś zmiana jest tak kolosalna, że już prędzej bym się spodziewał zarzutu w drugą stronę. Sam w końcu przystępuję niemal codziennie i skoro już kiedyś było tak, iż się spodziewałem, że przy swojej spowiedzi rozgrzeszenia nie dostanę, to jest to najlepszy dowód, że przeginamy w drugą stronę (do dziś nie wiem, dlaczego ksiądz, który uważał, że do komunii przystępuję świętokradczo, nagle udzielił rozgrzeszenia).Ja co prawda od kilkudziesięciu lat przed każdą komunią czekam na to, czy Pan mnie zawoła po imieniu (choćbym nawet był tuż po spowiedzi - jak to było wczoraj) i zdarzało mi się w danym dniu już do komunii nie przystąpi, choć w następnym przystępowałem, ale przecież zdecydowana większość księży uważa, iż czuć to można skarpetki, ale nie cokolwiek, co by było związane z wiarą (a więc i to, czy Pan woła po imieniu, czy nie woła). Jest więc wielce prawdopodobne, że jednak od wielu lat przystępuję do komunii świętokradczo, a wszystkie moje spowiedzi są nieważne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgadzam się z Tobą absolutnie !!!! Do komunii św. zagradza nam drogę grzech ciężki i świadomie popełniony,. wtedy też może być Komunia św. świętokradzka.Mój spowiednik jasno mi pewne sprawy wyjaśnił, dlatego nie rozumiem jak można komuś cos zarzucać a mimo to udzielać rozgrzeszenia. Coś mi tu nie pasuje.

      Usuń
    2. Grzech ciężki, świadomie i dobrowolnie popełniony. Jeśli na to nałożymy hasło nałóg, to się okaże, że z tą dobrowolnością jest już coś nie tak, a więc ten sam czyn staje się grzechem lekkim wymagającym żalu bezpośrednio przez przystąpieniem do komunii oraz wyznania go przy najbliższej spowiedzi.
      Kontrowersje zaczynają się przy pytaniu, co się z nałogiem robi. Moja odpowiedź jest prosta - oddaje Jezusowi (i nie jest to tylko hasło, lecz konkretne działanie); wg spowiednika, to nie wystarcza - jeśli się nie jest pacjentem jakiejś kliniki uzależnień, to nie można korzystać z tego przywileju zmiany kwalifikacji. A więc spowiednik miał konkretne argumenty - a że mnie nie przekonał, to byłem już przekonany, że rozgrzeszenia nie dostanę.

      Usuń
    3. Zadaniem spowiednika jest rozeznanie, pouczenie i udzielenie rozgrzeszenia w Imię Chrystusa. Wierzę, że spowiednik modli się o Światło i takowe zostaje mu udzielone, a co za tym idzie mogą to być słowa samego Pana Jezusa, skierowane do mnie.
      Jednym z warunków dobrej spowiedzi jest też pokora, trzeba przyjąć to co spowiednik mówi, choćby nasze "JA" protestowało..... , bo może właśnie tam tkwi nasz problem?
      K.

      Usuń
    4. Tymczasem ja nadal uważam, że najlepszym lekarzem jest Jezus i jeśli On dopuszcza do kogoś doświadczenie nałogu, to właśnie po to, by pokazać człowiekowi, iż to On jest panem wszystkiego we wszystkim. Człowiek ma tendencję do tego, by wszystko przypisywać sobie - swoim wysiłkom, swoim planom (choćby planom na leczenie) - a to wszystko nie tak: człowiek jest wolny na tyle tylko, na ile potrafi się oddać w Jego władanie!
      Tak myślę do dziś mimo, iż kilka lat już upłynęło od tamtej spowiedzi.
      Ale oczywiście doświadczenie tej spowiedzi też czemuś służyło, skoro Pan do niego dopuścił i wcale niekoniecznie temu, bym wygłaszał tak kategoryczne stwierdzenia, jak to przed chwilą; być może miałem się po prostu dostosować do wskazówek spowiednika. A wówczas koniec będzie właśnie taki, od jakiego zaczęła się moja wypowiedź po tej notce - być może jestem właśnie doskonałym przykładem człowieka, który regularnie dopuszcza się grzechu świętokradztwa (co oczywiście skończy się tym, że św. Piotr zatrzaśnie przede mną wrota). W każdym razie przed każdą spowiedzią (a ostatnia była w piątek) mam świadomość, iż być może to będzie ta, przy której rozgrzeszenia nie otrzymam. Wręcz spodziewam się, że kiedyś taka przyjdzie.
      (i tu na jaw wychodzi pewna sprzeczność, której inni nie rozumieją - mnóstwo ludzi jest do mnie uprzedzonych przez to właśnie, że wygłaszam tak kategoryczne sądy, jak ten na temat dopuszczania na człowieka doświadczenia nałogu, ma do mnie pretensje, że te zdania nie są poprzedzone jakimiś sformułowaniami "mnie się wydaje...", "być może jest tak... (i dopiero tu, to zdanie), wyciągając z tego wniosek, że ja jestem cholernie zarozumiały, wywyższający siebie... - tymczasem ja głęboko wierząc we wszystko, co głoszę i postępując zgodnie z tym, co głoszę, sam jestem pełen obaw, czy w ogóle dostąpię zbawienia. Nigdy nie odrzucam całkowicie i ostatecznie tego, co mówią inni (choćby moja żona, która niczego dobrego we mnie nie widzi) - mało, w ostatecznym rozrachunku wyjdzie na to, że to oni mieli rację.

      Usuń
    5. Pan Jezus wskrzesił martwą już dziewczynkę i polecił; dajcie jej jeść. Potrzeba więc współdziałania. człowieka. Ludzie chorzy na raka chodzą do lekarza, poddają się chemioterapii i wszystkich możliwych zabiegów nie przestając pokładać ufności w Bogu.
      Nie jesteśmy wezwani do bezczynności, mamy robić to co po ludzku jest do zrobienia.
      To samo, mam wrażenie, dotyczy nałogów. Musimy zrobić wszystko, co po ludzku jest do zrobienia, żeby wyrwać się z nałogu. Wpakowaliśmy się w nie SAMI, to wynik naszej wolności, naszych złych decyzji, rozpaczy, rozgoryczenia, rozczarowania, ..... i pewnie długo można jeszcze wymieniać, ale chodzi mi o to, że czlowiek z nałogiem to czlowiek poraniony, który nie może znaleźć wyjścia z tej niewoli.
      Oczywiście Pan Jezus przygarnia do swego serca wszystkich, ale powiedzenie, że to On dopuścił do tego żebyś uległ nałogowi, wydaje mi się bardzo nie na miejscu. To Ty sam wybrałeś, ktoś może "pomógł" Ci tak wybrać i chyba nie muszę pisać kto.....

      Usuń
    6. Ależ nie ma powodu, by się obrażać na fakty (i nazywać, że coś jest nie na miejscu) - Bóg dopuszcza do zła w tym świecie. Jakby nie chciał dopuścić, to by go nie było. Skoro jest, to oznacza to, że On do niego dopuścił. I to nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością za zło - odpowiedzialnym za zło jest ten, kto je popełnia, a nie Bóg, że je dopuścił. Można za to zadać pytanie, dlaczego dopuszcza? - dopuszcza wtedy, gdy z tego zła chce wyprowadzić jeszcze większe dobro. Tym dobrem może być uzyskanie świadomości własnych ograniczeń. Ten, kto uważa siebie za kowala własnego losu, nigdy nie zda się w swoim codziennym postępowaniu na Boga - a więc nie osiągnie dojrzałości swojej wiary. A Jezus naprawdę jest najlepszym lekarzem - również w sprawach nałogów. Sam nie paliłem 19,5 roku, a później paliłem 19,5 roku - i po tym okresie jedynie Jego (a nie własną) mocą wyzwoliłem się z tego nałogu. Być może ludziom słabej wiary do wyrwania się z nałogu potrzebny jest jakiś psychoterapeuta - nikomu nie bronię, by z niego korzystał, ale po stokroć ważniejsze jest oddanie wszystkiego Jezusowi. Szczególnie wśród alkoholików znajdziesz wiele świadectw, w których nazywają oni swój alkoholizm błogosławioną winą - bez tego nałogu nigdy by się nie przybliżyli do Boga! (to, że akurat wśród alkoholików jest to tak częste wynika z terapii 12-to krokowej - od alkoholizmu się ona zaczęła i wśród alkoholików jest najpopularniejsza). Tak więc jak widzisz, jestem gotów bronić swego zdania - a jedynie przez to, że nie jestem zadufany w sobie, mam pełną świadomość, że być może nie mam racji (no i siłą rzeczy nie dostąpię zbawienia). Jednak postępować zawsze będę tak, jak sam głoszę - nie ma rozdźwięku między tym, w co wierzę, a własnym postępowaniem.

      Usuń
    7. Grzech jest konsekwencją złego wyboru człowieka. To, że Pan Bóg nawet ze zła może wyprowadzić dobro, to się zgadzam. Natomiast stwierdzenie, że Pan Bóg najpierw dopuszcza zło- niejako celowo, bo ma na uwadze jeszcze wieksze dobro- tym się nie zgadzam. Bo gdyby iść tym śladem, to grzech Adama i Ewy, też byłby "zaplanowany" przez Stwórcę......???
      To że " Bóg dopuszcza do nałogu", brzmi dla mnie niemal bluźnierczo, stąd moją reakcja.

      Inna rzecz to "ciężar gatunkowy" nałogu. Myślę, że papierosy to zbyt błahy powód, żeby mówić o wiecznym potępieniu... i muszę przyznać, że nieco odetchnęłam. Nieźle mnie wystraszyłeś. K.

      Usuń
    8. Ciężar gatunkowy nałogu nie ma nic do rzeczy w sprawie zbawienia - zagrożeniem są grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Problemem może więc być jedynie świętokradcze przystępowanie do komunii, a nie to, jaki to nałóg. Moje sumienie nie wyrzuca mi tego przystępowania do komunii (a nawet wręcz przeciwnie - gdy w danym dniu się wstrzymam, ale następnego jednak przystąpię, to odczuwam jeszcze większą radość). W ostatecznym rozrachunku decydujące jest własne sumienie. Jednak z drugiej strony bywają sumienia źle ukształtowane. Rozpoznanie spowiednika było odmienne i nie mogę udawać, że tego nie wiem. Zagrożenie mego zbawienia jest całkiem realne.
      Ale żeby wszystko nie było za proste dodam jeszcze jeden wątek (który być może również Ciebie obruszy) - otóż głosem sumienia przemawia do nas nie kto inny, lecz sam Bóg i Jego głos nie jest taki, że czeka na nasze potknięcia, by je od razu wypominać (w tym akurat specjalizuje się szatan); może być nawet i tak, że nie wypomina nam czegoś, choć ewidentnie popełniamy zło, a nie czyni tego dlatego, że w danym momencie coś innego jest ważniejsze (i np. nie chce, byśmy się zajmowali w tej chwili czymś, co nas przerasta).
      Oburza Ciebie, gdy mówię, że Pan dopuszcza czyjeś zło, a tu w swoich hipotezach posuwam się jeszcze dalej.

      Usuń
    9. Moi kochani :) jest w tej dyskusji dużo racji, ale też nie ze wszystkim się zgadzam. Pierwsze : Leszku , pisząc, że możesz nie dostąpić zbawienia czy św. Piotr zamknie Ci drzwi przed nosem, to powątpiewanie w miłosierdzie Boże, a w tym specjalizuje się szatan. Owszem nałogi są grzechem bez dwóch zdań, nie mniej są osoby, które pragną i robią wszystko by z nich wyjść, a bywa , że się nie udaje raz , drugi, dziesiąty. BÓG widzi starania tych osób i jestem przekonana, że ich kocha i wspomaga. Nadal twierdzę, że otrzymałeś rozgrzeszenie i nie wolno wątpić, że ono jest nieważne . To tyle w sprawie.

      Usuń
    10. Czy głos w naszym sumieniu jest głosem Pana Boga....., może właśnie dlatego potrzebne jest nam spojrzenie spowiednika?
      Co do nałogu, to jednak wydaje mi się ważne czego on dotyczy. Ja mogę o sobie powiedzieć, że jestem "uzależniona" od kawy porannej. Nigdy nie pomyślałam o tym, że grzeszę....?

      Może to tylko kwestia terminologii, albo zupełnie nie rozumiem co masz na myśli :(
      Pan Bóg spojrzał na Stworzenie i "wszystko było dobre". Element zła pojawia się za przyczyną wolnej woli człowieka, danej mu przez Stwórcę. Pan Bóg nie ubezwlasnowolnił człowieka, oczywiście nie zrobił tego.....i jeśli to nazywasz "że Pan Bóg dopuszcza zło" , to rozumiem.

      Z tym głosem w sumieniu, nie wydaje mi się takie oczywiste, że to głos Boga samego. Stąd ocena spowiednika wydaje mi się konieczna. K.

      Usuń
    11. Ależ nie zapominam o miłosierdziu, wręcz przeciwnie - właśnie ta kruchość naszej kondycji, ta cienka granica, najlepiej obrazują, że zbawienie ZAWSZE jest owocem Bożego Miłosierdzia. Nikt nie może być pewny swego zbawienia, ale każdy może mieć nadzieję na Jego miłosierdzie.

      Usuń
    12. Krystyno, głos sumienia jest głosem Boga i dlatego w ostatecznym rozrachunku, to ono jest najważniejsze. Natomiast trzeba mieć świadomość, że może ono być źle ukształtowane - nade wszystko, że człowiek mógł wykształcić w sobie mechanizm zagłuszania tego głosu. Przy czym trzeba pamiętać (o czym pisałem już w Listach, że Bóg tym głosem nie tylko pokazuje nam złe czyny, jakich się dopuściliśmy, ale także tym samym głosem wskazuje nam to, czym powinniśmy się zająć, do czego nas przynagla - to też jest głos sumienia!
      Co do wolnej woli, całkowicie się z Tobą zgadzam - to też już wielokrotnie pisałem, że uczyć się miłości możemy tylko w wolności - i dlatego Bóg nam tę wolność dał i ją szanuje. On jako jedyny mógłby działać wbrew naszej woli (szatan musi czekać, aż go wpuścimy, a jedynie Bóg mógłby nie czekać - a jednak czeka); szanuje tę wolność również wtedy, gdy my źle z niej korzystamy.
      A co do uzależnienia od kawy, to samo picie kawy nie wiąże się z grzechem ciężkim, a więc niezależnie od tego, czy pijesz nałogowo, czy nie nałogowo, nie ma to kompletnie żadnego znaczenia - ani w jednym, ani w drugim przypadku nie grozi i świętokradcze przystępowanie do komunii.
      A co do mojego nałogu, to jest to klasyczny przykład błogosławionej winy, bo dzięki temu wiem, że gdybym się choć trochę od Pana oddalił, to nie byłoby już dla mnie ratunku (szczególnie, że moje życie nie wydało żadnych owoców).

      Usuń
    13. Krystyno, głos sumienia jest głosem Boga i dlatego w ostatecznym rozrachunku, to ono jest najważniejsze. Natomiast trzeba mieć świadomość, że może ono być źle ukształtowane - nade wszystko, że człowiek mógł wykształcić w sobie mechanizm zagłuszania tego głosu. Przy czym trzeba pamiętać (o czym pisałem już w Listach, że Bóg tym głosem nie tylko pokazuje nam złe czyny, jakich się dopuściliśmy, ale także tym samym głosem wskazuje nam to, czym powinniśmy się zająć, do czego nas przynagla - to też jest głos sumienia!
      Co do wolnej woli, całkowicie się z Tobą zgadzam - to też już wielokrotnie pisałem, że uczyć się miłości możemy tylko w wolności - i dlatego Bóg nam tę wolność dał i ją szanuje. On jako jedyny mógłby działać wbrew naszej woli (szatan musi czekać, aż go wpuścimy, a jedynie Bóg mógłby nie czekać - a jednak czeka); szanuje tę wolność również wtedy, gdy my źle z niej korzystamy.
      A co do uzależnienia od kawy, to samo picie kawy nie wiąże się z grzechem ciężkim, a więc niezależnie od tego, czy pijesz nałogowo, czy nie nałogowo, nie ma to kompletnie żadnego znaczenia - ani w jednym, ani w drugim przypadku nie grozi i świętokradcze przystępowanie do komunii.
      A co do mojego nałogu, to jest to klasyczny przykład błogosławionej winy, bo dzięki temu wiem, że gdybym się choć trochę od Pana oddalił, to nie byłoby już dla mnie ratunku (szczególnie, że moje życie nie wydało żadnych owoców).

      Usuń
    14. Po pierwsze; nie Tobie to oceniać, pozwól ocenić się Ojcu. Po drugie ta myśl o braku owoców pojawia się u Ciebie tak często, że wydaje mi się, że nie może pochodzić z Twego sumienia, czy też jeśli wolisz- od Pana Boga. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji; pewną myśl nie dawała mi spokoju...... i powiedziałam o tym kapłanów na spowiedzi. Polecił mi (w miarę możliwości) przestać o tym myśleć, bo skoro ta myśl mnie tak często nawiedziła i niepokoi, to nie może pochodzić od Pana. Zastosowałam się do rady spowiednika i wszystko ustało.....
      =)
      Pozdrawiam, k.

      Usuń
    15. Ps. Powinno być "kapłanowi na spowiedzi" i "PEWNA MYŚL NIE DAWAŁA MI SPOKOJU"
      K.

      Usuń
    16. To, że moje życie nie wydało żadnych dobrych owoców, jest niestety dla mnie aż nazbyt widoczne - syn wraz z żoną, która była świadkiem, sakramentem bierzmowania pożegnał się z Kościołem (w spisie powszechnym deklarował się wręcz jako ateista (za żonę ja wypełniałem i to mi nie wpadło do głowy - żona wiary się nie odcina, co raczej od Kościoła)); córka bierzmowanie miała w ubiegłym roku i nie było ono dla niej sakramentem pożegnania z Kościołem, ale np. do przeczytania Listów nie mogę jej namówić (przed tygodniem jechała na weekend do Lublina - chciała poznać to miasto i nawet wzięła ze sobą "Listy", ale do nich nie zajrzała; wczoraj za to doniosła, że z nudów przeczytała właśnie książkę - i tu jakiś durny tytuł z seksem w tle...). Zresztą nawet sama adresatka "Listów..." nigdy się do mnie nie odezwała (a miałem nadzieję, że przynajmniej ją przygotowałem do jej małżeństwa - bo wiem, że wyszła za mąż).
      To zdanie rzeczywiście ciągle do mnie wraca, ale nie jest to jakaś natrętna myśl, którą mi podsuwa szatan, lecz obiektywny opis tego, co wniosłem w życie innych.

      Usuń
    17. Ta myśl jednak, jak mi się wydaje, zabiera Ci radość życia, a smutny chrześcijanin jest mało przekonywujący i tu zatacza się koło - jak dla mnie- to robota szatana. On nie ma do Ciebie dostępu w inny sposób i jest wściekły.......wmawia Ci, że nic nie osiągnąłeś etc, bo wie, że na tym właśnie zależy Ci najbardziej....
      "Choćbym szedł ciemną doliną...." , to usmiechnij się do Pana, bo On niewątpliwie jest z Tobą. I kup kwiaty, i postaw w domu na stole; jeśli na żonie nie zrobią wrażenia to zrobisz na pewno przyjemność Matce Bożej. :)
      Jestem pod wrażeniem miłości do Matki Bożej we Włoszech. Weszliśmy z mężem na Wezuwiusza. Po drodze do krateru, wykuty w skalę mały ołtarz, na nim obraz Matki Bożej Neapolu z modlitwą mieszkańców tego miasta. Corocznie odwiedza to miejsce parę milionów ludzi; zatrzymują się tam i czytają....
      Chodzisz do piekarni, kawiarni, czy do biura przewozu turystów (autokary), na widocznym miejscu wisi obraz Jezusa Miłosiernego( ten krakowski)- od razu pomyślałam, że tutaj jakoś nikt nie protestuje, nie krzyczy, żeby usunąć.
      Można także spotkać figurki Matki Bożej przed wejściem do domu; dom otoczony ogrodem i murkiem, piękna bramka, a obok niej, wykuta w murze nawa a tam figurka w kwiatach. Piękne to bo domownicy jakby sugerują, że wchodząc do ich domu, najpierw mówi się "dzień dobry" Matce Bożej♥


      Nie zamartwiaj się tak dziećmi; zrobiłeś co mogłeś, resztę oddaj Panu Bogu. Ja też chciałabym aby nasi chłopcy (mamy 3 synów) dobrze wybierali, robię co po ludzku jest do zrobienia, resztę oddaję Panu. To On przyciąga ludzi do siebie, sobie tylko wiadomą drogą.

      Uśmiechnij się do Matki Bożej, kup kwiaty:)

      Usuń
    18. Może masz rację, bo akurat głosem sumienia przemówił do mnie Pan, że niepotrzebnie wspomniałem tu o adresatce "Listów", jako że nie wiem, z jakiego powodu nigdy się do mnie nie odezwała (i jeśli by to przeczytała, mogłoby to być dla niej przykre). Może więc rzeczywiście to są myśli, które ciągle podsuwa mi szatan? Być może to on chce mi odebrać radość życia?
      A tymczasem ja się cieszę choćby sukcesem syna - na jesieni zrobił wraz z kolegą z liceum płytę (kiedyś muzykę się komponowało, więc byli kompozytorzy; dziś się ją produkuje, więc są producenci - mój syn jest producentem); dal mi do przesłuchania i spytał, co o tym sądzę. Powiedziałem, że to pełny profesjonalizm, że nie mam żadnych uwag (wypowiadałem się tylko o stronie muzycznej), że to się nadaje do tego by wejść na rynek. "Ba, tylko jak to zrobić?" Założyli stronę internetową i za darmo zaczęli udostępniać płytę - z miesiąca na miesiąc zaczęło się powiększać grono ich fanów. Po kilku miesiącach wylądowali na OPENERze - najważniejszym festiwalu muzyki alternatywnej i stali się największym odkryciem tego festiwalu (nb. ich wynagrodzenie wynosiło 1100 zł - oto jak się zarabia na młodych wykonawcach). Ich największy przebój ma już ponad milion wyświetleń na YouTube. I to wszystko mnie cieszy i jestem z syna dumny, choć z drugiej strony rani mnie wiele tekstów, jak np. jak proboszcz, który gwałci Bogiem (ale teksty to nie syn, choć nie wiem, czy by się pod nim nie podpisał).

      Usuń
    19. Taki tekst też by mnie zranił i masz pełne prawo i obowiązek mu o tym powiedzieć.
      To, że syn pyta Ciebie o zdanie, świadczy, że zarówno Ty jak i Twoje poglądy są dla niego ważne:) k

      Usuń
    20. Ten "ateizm" syna to może być najzwyklejsza presja grupy. Okazalabym mu dużo kochającej troski, żeby wyszedł z tego układu jak najmniej poraniony. Jeśli umie tworzyć muzykę, może też spotkać ludzi, którzy będą pisać lepsze teksty. K.

      Usuń
    21. Nie - ten ateizm, to nade wszystko to, by nie być takim, jak ja - po to, by mógł się poczuć facetem, nade wszystko musiał mnie zanegować. Gdybym był facetem, to moja wiara by mu nie przeszkadzała, a że facetem nie jestem, to nie miał innego wyjścia. Niestety, ale to ja jestem bezpośrednią przyczyną jego odejścia od Kościoła.
      A syn pyta mnie tylko w tej jednej sprawie - zarówno ja, jak i moja żona mieliśmy jakieś przygotowanie muzyczne (niewielkie, ale zawsze), by coś mu pomóc w jego muzycznych początkach. Żona jednak ignorowała jego poczynania i nawet nie specjalnie chciała słuchać tego, co robił. Tymczasem ja słuchałem, pokazywałem jakieś błędy frazowania, pokazywałem, gdzie przedobrzył, a gdzie jest zwyczajnie za nudno - i póki to były początki, rzeczywiście mogłem mu coś pomóc. Aż w końcu mnie przerósł (mój największy sukces, to udział w telewizyjnym programie dla młodzieży, w którym telewidzowie mieli wybierać między wykonawcami - my byliśmy taką grupą parateatralną z liceum Lelewela, którą prowadził mój przyjaciel, a ja mu pomagałem. Wygraliśmy wówczas z Ryszardem Poznakowskim i jego zespołem - widzom bardziej się podobało to, co my zaprezentowaliśmy, choć i tak ze względu na zapis w cenzurze nie mogliśmy wykonać piosenek do wierszy Zbigniewa Herberta - a to był właśnie ten nasz program, który robiliśmy; nota bene po tym programie zgłosił się do nas Piotr Bakal, późniejszy główny animator poezji śpiewanej w Polsce - miał nadzieję na to, że dzięki nam wypłynie, tymczasem nasza przygoda z telewizją się skończyła). Syn ma niesamowitą wyobraźnię muzyczną i choć w tym ich duecie nie jest frontmanem, to na pewno na ich sukces miał równie wielki wpływ - te teksty, które dla mnie momentami są koszmarne, stały się tekstami pokolenia (na koncercie na OPENERze widać, że cały namiot zna je na pamięć i śpiewa razem z Taco), a na tak szeroki odbiór ma wpływ również muzyka, która otworzyła rap na odbiorców nierapowych. Gdyby to był klasyczny rap, to nie staliby się wyrazem swego pokolenia. A z ateizmem, to z drugiej strony w tej najpopularniejszej ich piosence są wielokrotnie powtarzane takie słowa: "jestem ateistą, ale niech mi dobry pan pomoże" :)

      Usuń
  2. Jak łatwo powiedzieć; "Wystarczyłoby tylko pójść do spowiedzi.". Jakie to proste- odfajkować powinność a jednocześnie jak puste stwierdzenie; ot- pójść sobie do spowiedzi, uklęknąć przy kratce konfesjonału, odklepać formułki; walnąć się trzy razy w piersi i co? sprawa załatwiona?? A tymczasem problem jest o wiele bardziej złożony; jak ubrać w słowa głębię swej mrocznej duszy? Jak wyrazić coś, co jest nie do opisania? W konfesjonale siedzi człowiek i słucha; co ma począć penitent małomówny, nazwijmy go też "mało inteligentny" o bardzo wąskim zakresie słownikowym. Dorzućmy do tego tremę i co...? klękam w konfesjonale i zapominam języka w gębie. Zdołam się tylko przeżegnać, po czym następuje zamroczenie. Cisza. Zaczynam się jąkać, bo wszystkie właściwe słowa do wyrażenia stanu swej duszy przepadły w czeluściach pamięci. Co powiedzieć w takiej sytuacji? Nic, tylko opuścić konfesjonał i więcej tam nie podchodzić. Jestem grzeszna, pełna ludzkich słabości - ale tak naprawdę to nigdy nie wiem jakim grzechem sprawiałam największy ból Jezusowi. Plotę na spowiedzi, co myśl podsunie, lecz wciąż towarzyszy tym wyznaniom niepewność- czy wyraziłam to - czym naprawdę Boga obraziłam? Moim zdaniem - nie wystarczy pójść tylko do spowiedzi. Trzeba jeszcze tą spowiedź czuć, przeżywać i... sercem dotykać. Iść aby iść - aby odfajkować? albo ludziom się przypodobać? albo aby odwalić obowiązek katolika?
    Mieć serce i patrzyć w serce Jezusa, a tego żadna spowiedź nie jest w stanie nam ofiarować. Potrzeba łaski wiary i łaski miłosierdzia. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spowiedź to nie odfajkowanie i nie formalność, przynajmniej dla mnie Basiu. Jeżeli ciężko jest penitentowi się wypowiedzieć może poprosić księdza o pomoc. Jeszcze raz powtarzam spowiedź to nie formalność to potrzeba serca spotkania się z Panem przy kratkach konfesjonału. Tam jest sam JEZUS i z NIM się spotykam. Poza tym do spowiedzi idzie się przed wcześniejszym przygotowaniem tzn. rachunkiem sumienia. Myślę, że to każdy katolik o tym wie !!!!

      Usuń
    2. Spowiedź to tak jak powrót syna marnotrawnego; prosto w ramiona kochającego Ojca, ale ze łzami w oczach. Ta postawa pokory jest ważna. Świadomość, że w spowiedzi jest obecny sam Chrystus, odrywa nas od osoby księdza, choć on JEST pośrednikiem i narzędziem w rękach Pana.
      Chcę tutaj dać świadectwo. Dotąd podzieliłam się tylko z mężem i dziećmi (już dorosłymi).
      Było to wiele lat temu, byłam wtedy młodą matką. Poszłam do spowiedzi w czasie rekolekcji adwentowych, które głoszone były przez samego biskupa. Ksiądz biskup wysłuchał mnie i udzielił mi rozgrzeszenia w Imię Chrystusa etc...., wypowiadając tylko przeznaczoną formułę i krótką modlitwę. Byłam tak zawiedziona, że od razu "się poskarżyłam" ; Panie Jezu dlaczego nic mi nie powiesz przez tego księdza, tak liczyłam, że usłyszę coś mądrego...... I wtedy poczułam jakby ktoś mnie dotknął i przeszła jakby przeze mnie fala radości, poczułam się taka szczęśliwa......
      Pan Jezus dał mi odpowiedź; Przecież JESTEM tutaj z tobą.
      Kochani, to wydarzyło się naprawdę. Spowiedź to spotkanie z Chrystusem.
      K.

      Usuń
    3. Wspaniałe świadectwo i doświadczenie. Dzięki :) Zgadzam się z Tobą. Proponuję zobaczyć film pt. Największy z cudów. Jest to film rysunkowy, ale jak bardzo pouczający , mądry i pokazuje nam min. Jak PAN udziela rozgrzeszenia :) Zobaczcie :)

      Usuń
  3. Dziękuję, chętnie obejrzę. K.

    OdpowiedzUsuń