Bartymeusz syn Tymeusza. Konkretny człowiek ze swoim imieniem i
historią. Tak jak ja i każdy człowiek mamy swoje imię i historię. Jego
historia zaprowadziła na skraj drogi, przy której siedział i żebrał.
Sytuacja i historia kompletnie różna od mojej. A
jednak mogę się z niej wiele nauczyć. Bartymeusz, gdy usłyszał, że Jezus
przechodzi, zaczął wołać i prosić. Tak jak żebraniem i prośbą
zarabiał na życie. Prosić to znaczy zgodzić się na własną
niewystarczalność, zgodzić się na to, że potrzebuję innych. Prośba i jej
spełnienie. Prośba i dar. Ten rytm wyznacza życie relacji między
osobami. Prosić i dawać to wchodzić w relację. Najlepiej widać to w
rodzinie, w postawie dzieci: mamo proszę, pozwól... tato proszę, daj...
Prosić i dawać, ale nie handlować, prosić nie obliczając zysku i dawać
nie licząc strat.
Czy ja jestem w stanie kogokolwiek o coś prosić? A może zamykam się w
swojej samowystarczalności i nie proszę o nic, ani Boga, ani ludzi?
Co mnie powstrzymuje przed wołaniem do Boga? Co mnie powstrzymuje
przed zwróceniem się w potrzebie do drugiego człowieka? Co mnie pcha do
tego by działać zawsze samemu, o własnych siłach. Może moja duma: nie będę się
napraszał. A może takie czy inne wychowanie: nie można zawracać innym
głowy. To są ważne powody. Chodzi o
to, że udając, że nikogo do szczęścia mi nie potrzeba, zamykając się w
kokonie samowystarczalności, zamykam się na wejście w relację z innymi.
Zamykam się też na Prawdę o mnie samym, bo nikt z nas nie jest trak
naprawdę w pełni samowystarczalny. Potrzebujemy siebie nawzajem. A Jezus
chce przychodzić do mnie prawdziwego, takiego, jaki jestem, a nie do
takiego, jakim chciałbym być. Co mnie powstrzymuje przed uznaniem mojej
zależności od Boga i ludzi?
Bartymeusz zna swoją sytuację bardzo dobrze. Nie kryje się w iluzji.
Nie udaje przed innymi ani przed sobą. Jest prawdziwy. Może nie jest
grzeczny ani dobrze wychowany – krzyczy, przeszkadza innym, naprasza się
. Ale jest prawdziwy. Umie nazwać po imieniu swoją biedę, umie też
nazwać swoje prawdziwe pragnienia i marzenia: „żebym przejrzał”.
Przecież mógł poprosić: abym miał tyle pieniędzy, żebym już nigdy nie
żebrał. Nie. On dotyka sedna swojego problemu. A równocześnie jest to
sedno jego najgłębszego pragnienia. Rabbuni, mój nauczycielu, żebym
przejrzał. Co jest moim wielkim marzeniem? Co jest moim wielkim
pragnieniem? Aby to zobaczyć, muszę dotknąć tego, co jest moim
prawdziwym problemem, co zabiera mi życie. Przecież to właśnie jest
marzenie Boga dla mnie: abym żył prawdziwie.
Chcę wołać do Jezusa, wykrzykując swoje najgłębsze pragnienia, ale
też oddając mu moje problemy, grzechy, rany, słabości. Czy się odważę?
Czy wolę ułożyć wszystko po swojemu, by pokazać mu potem piękną fasadę –
zobacz, ile dla Ciebie zrobiłem. Jeśli jak Bartymeusz będę wołał do
Chrystusa, oddając Mu to, co naprawdę jest w moim sercu, wówczas nie
tylko usłyszę słowa: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”, ale będę mógł jak
Bartymeusz pójść za Jezusem jego drogą.