sobota, 27 października 2012

30 NIEDZIELA ZWYKŁA

           Do Ewangeli   (Mk 10,46-52) 

    Bartymeusz syn Tymeusza. Konkretny człowiek ze swoim imieniem i historią. Tak jak ja i każdy człowiek mamy swoje imię i historię. Jego historia zaprowadziła na skraj drogi, przy której siedział i żebrał. Sytuacja i historia kompletnie różna od mojej. A jednak mogę się z niej wiele nauczyć. Bartymeusz, gdy usłyszał, że Jezus przechodzi, zaczął wołać i prosić. Tak jak żebraniem i prośbą zarabiał na życie. Prosić to znaczy zgodzić się na własną niewystarczalność, zgodzić się na to, że potrzebuję innych. Prośba i jej spełnienie. Prośba i dar. Ten rytm wyznacza życie relacji między osobami. Prosić i dawać to wchodzić w relację. Najlepiej widać to w rodzinie, w postawie dzieci: mamo proszę, pozwól... tato proszę, daj... Prosić i dawać, ale nie handlować, prosić nie obliczając zysku i dawać nie licząc strat.
    Czy ja jestem w stanie kogokolwiek o coś prosić? A może zamykam się w swojej samowystarczalności i nie proszę o nic, ani Boga, ani ludzi? 
   Co mnie powstrzymuje przed wołaniem do Boga? Co mnie powstrzymuje przed zwróceniem się w potrzebie do drugiego człowieka? Co mnie pcha do tego by działać zawsze samemu, o własnych siłach. Może moja duma: nie będę się napraszał. A może takie czy inne wychowanie: nie można zawracać innym głowy. To są ważne powody.  Chodzi o to, że udając, że nikogo do szczęścia mi nie potrzeba, zamykając się w kokonie samowystarczalności, zamykam się na wejście w relację z innymi. Zamykam się też na Prawdę o mnie samym, bo nikt z nas nie jest trak naprawdę w pełni samowystarczalny. Potrzebujemy siebie nawzajem. A Jezus chce przychodzić do mnie prawdziwego, takiego, jaki jestem, a nie do takiego, jakim chciałbym być. Co mnie powstrzymuje przed uznaniem mojej zależności od Boga i ludzi?
   Bartymeusz zna swoją sytuację bardzo dobrze. Nie kryje się w iluzji. Nie udaje przed innymi ani przed sobą. Jest prawdziwy. Może nie jest grzeczny ani dobrze wychowany – krzyczy, przeszkadza innym, naprasza się . Ale jest prawdziwy. Umie nazwać po imieniu swoją biedę, umie też nazwać swoje prawdziwe pragnienia i marzenia: „żebym przejrzał”. Przecież mógł poprosić: abym miał tyle pieniędzy, żebym już nigdy nie żebrał. Nie. On dotyka sedna swojego problemu. A równocześnie jest to sedno jego najgłębszego pragnienia. Rabbuni, mój nauczycielu, żebym przejrzał. Co jest moim wielkim marzeniem? Co jest moim wielkim pragnieniem? Aby to zobaczyć, muszę dotknąć tego, co jest moim prawdziwym problemem, co zabiera mi życie. Przecież to właśnie jest marzenie Boga dla mnie: abym żył prawdziwie.
   Chcę wołać do Jezusa, wykrzykując swoje najgłębsze pragnienia, ale też oddając mu moje problemy, grzechy, rany, słabości. Czy się odważę? Czy wolę ułożyć wszystko po swojemu, by pokazać mu potem piękną fasadę – zobacz, ile dla Ciebie zrobiłem. Jeśli jak Bartymeusz będę wołał do Chrystusa, oddając Mu to, co naprawdę jest w moim sercu, wówczas nie tylko usłyszę słowa: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”, ale będę mógł jak Bartymeusz pójść za Jezusem jego drogą.

 
 

niedziela, 21 października 2012

29 NIEDZIELA ZWYKŁA

   

(Mk 10,45)
Syn Człowieczy przyszedł, żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.

     Na pierwszy rzut oka prośba Jakuba i Jana wydaje się być wyrazem pychy i zadumania w sobie. W wieczności chcą siedzieć przy tronie swojego Mistrza. Głębsze jednak spojrzenie na uczniów, tak umiłowanych przez Pana, pokazuje zgoła co innego. Tylko człowiek, który wie, że jest kochany posiada zdolność do szczerości, otwartości oraz bezgranicznego zaufania. Jakub i Jan, obok Piotra, należeli do grona najbliższych uczniów Jezusa. To właśnie oni zostali zaproszeni na Górę Tabor. W Ogrójcu będą świadkami, jak Jezus w wielkim cierpieniu modli się do Ojca. Ich odwaga wyrażona w powyższej prośbie ukazuje postawę dziecięctwa Bożego. Oni wiedzą, że mogą o wszystkim powiedzieć Jezusowi, wyrazić każdą prośbę. W ich zachowaniu nie ma lęku, jaki czasem pojawia się w człowieku, gdy ten próbuje powiedzieć Jezusowi o czymś bardzo ważnym.
     Spójrz na swoją postawę wyrażaną w stosunku do Jezusa. Czy przeważa w Tobie spontaniczność i prostota, czy też nieufność i lęk? Czy prosisz Jezusa o rzeczy wielkie, czy wolisz Mu się nie narzucać? 
    Jezus, odpowiadając na postawione pytanie oświadcza, że odpowiednie miejsca w niebie dostaną się tym, dla których zostały przygotowane. Jezus umarł za wszystkich ludzi, nie tylko za wybranych. Zatem każdy człowiek ma przygotowane miejsce dla siebie w niebie. W tym punkcie zapraszam Cię do stanięcia przed Jezusem w całej swojej prostocie oraz do próby uświadomienia sobie, że tam u Boga, masz już przygotowane miejsce, że On czeka na Ciebie. Jesteś zatem chciany i oczekiwany. Twoje życie ma sens, nie musisz lękać się o przyszłość. Deszczowa pogoda za oknem, trudności dnia codziennego nie są w stanie zabrać Ci tej nadziei. Masz przygotowane miejsce w niebie…  
    Najskuteczniejszą drogą do nieba wyrażoną w czynie jest postawa służby. Jezus podaje swój osobisty przykład, gdy mówi o tym, że nie przyszedł na świat po to, aby Mu służono, lecz aby służyć. Apostołowie muszą uczyć się takiej postawy od samego początku. Nie inaczej jest z dzisiejszym człowiekiem. Większość chce mieć szczęśliwą rodzinę, być dobrą matką, dobrym ojcem. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że dopiero postawa autentycznej służby (w tym przypadku w relacjach wśród najbliższych) daje prawdziwie szczęście, które przychodzi jakby przy okazji. Taka droga staje się zatem najskuteczniejszą ścieżką prowadzącą prosto do nieba. Czy jest w Tobie pragnienia życia dla innych?
 

sobota, 13 października 2012

28 NIEDZIELA ZWYKŁA

   Historia ta opowiada o pewnym hinduskim bogaczu, który zmarł i nagle obudził się w raju. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu w jednym z salonów zobaczył wspaniale przygotowaną wieczerze. Wyglądało to bardzo apetycznie. Nic dziwnego, że bogacz zapytał o warunki uczestniczenia w tej uczcie. „To wszystko niewiele kosztuje, tylko jedną rupię” – odpowiedział anioł ze służby. Ucieszył się z tego bogacz, miał jeszcze bowiem w oczach swoje ogromne ziemskie dobra. Kiedy jednak chciał wręczyć należność, powiedziano mu z politowaniem: „Niewiele nauczyłeś się na ziemi. U nas ważne są tylko te pieniądze, które podarowałeś”. Wtedy posmutniał bogacz, gdyż w jednej chwili stał się biedny. Uprzytomnił sobie, że nigdy nic nikomu nie ofiarował.
   Zasmucony i zawiedziony był również bogaty człowiek, o którym opowiada dzisiejsza Ewangelia.
Przyszedł on do Jezusa z nadzieją, że On pochwali jego pobożne i przepisowe życie: „Nauczycielu co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”. Jezus mu odpowiada: „Znasz przykazania: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij swego ojca i matkę”. Młodzieniec odpowiada: „Przecież tego wszystkiego przestrzegałem od młodości”. A Jezus spojrzał na niego z miłością i odrzekł: „Idź sprzedaj wszystko co masz i  rozdaj ubogim, a będzie miał skarb w niebie”.
Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony,…miał bowiem pokaźny majątek.
 

Słowa Jezusa o niebezpieczeństwie posiadania bogactw są niezwykle trudne do zrozumienia także dla nas. Warto, więc zastanowić się przez chwile nad dzisiejszą Ewangelią, nad tym, co Jezus chce nam przekazać i czego chce nas nauczyć na przykładzie bogatego młodzieńca.
Aby być prawdziwym uczniem Jezusa nie wystarczy tylko przestrzegać Bożych przykazań, pobożnie modlić się w kościele czy domu, ale Jezus wymaga czegoś o wiele ważniejszego. Nauczyciel zachęca nas byśmy Go naśladowali przede wszystkim w Jego ubóstwie, prostocie, pochylaniu się nad potrzebującymi, biednymi. Zachęca do szacunku dla każdego człowieka, starego, młodego i nawet tego najmniejszego i bezbronnego i to bez zadawania pytania: „co za to będę miał?”.
Jak czytamy w dzisiejszej Ewangelii poważną przeszkodą w naszej drodze do świętości jest bogactwo, są pieniądze i chorobliwe przywiązanie się do nich. Jezus przestrzega nas przed nieumiejętnym korzystaniem z tych bogactw. Chrystus nie potępia bogactwa samego w sobie, ale traktuje je jako coś, co zniewala człowieka. Nie pokaźne konto w banku, dobry samochód, nowoczesny dom, dobry sprzęt, dobrej jakości ubrania czy markowe ciuchy, ... są przeklęte, ale serce człowieka, które do tego przylgnęło i nic, prócz tego nie widzi. Niebezpieczeństwo bogactwa jest dlatego tak groźne, ponieważ skutecznie zamyka serce człowieka na potrzeby innych. Czyni ludzi egoistami, którzy żyją tylko dla siebie i dla zwiększającego się licznika na koncie w banku.
  Zadajmy sobie dzisiaj pytanie: czy czasem nie jesteśmy niewolnikami tego, co z trudem może zdobyliśmy: konta w banku, samochodu, komfortowego domu…, czy nie trzęsiemy się nad każdą złotówką i czy umiemy się dzielić z potrzebującymi tym co posiadamy?











sobota, 6 października 2012

27 NIEDZIELA ZWYKŁA

          
            (Mk 10,2-16)
Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając zapytał ich: Co wam nakazał Mojżesz? Oni rzekli: Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić. Wówczas Jezus rzekł do nich: Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo. Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.
 
    Jezus i Jego nauka nie pasują do “systemu” faryzeuszy. Ta scena jest jedną z wielu, kiedy Jezus mówi: słyszeliście, że jest “tak i tak” a Ja wam powiadam... On wypełnia i przekracza Stare Przymierze, mówi, że prawo owszem obowiązuje, ale miłość je przekracza, wypełnia nowym sensem. W tej sytuacji, kiedy mowa jest o małżeństwie, faryzeusze powołują się na Mojżesza i “jego pozwolenie” na list rozwodowy. Jezus odwołuje się do początku stworzenia, czyli rzeczywistości o wiele bardziej fundamentalnej.
   Mamy tendencje by racjonalizować naszą wiarę, upychać ją w jakiś system, najczęściej moralny. “Mogę to i to”, a “tego nie mogę”. Poznając Boga i swoje serce często stajemy przed czymś tajemniczym, niejasnym. Nie lubimy rzeczy, których nie rozumiemy, dlatego zaraz chcemy to jakoś “uporządkować”. Z czasem powstaje nasz własny “system”. Zdarzają się momenty, gdy coś do niego nie pasuje. Słyszymy, że Bóg jest Miłością i daje wolność, a jednocześnie mamy szereg przykazań, których musimy przestrzegać, albo, że Bóg pragnie mojego szczęścia, a jedocześnie mam poczucie, że zabrania mi tego, czego pragnę. W takich momentach często wystawiamy Boga na próbę, by za wszelką cenę ocalić nasz “system”. Opieramy się na tym, co gdzieć przeczytaliśmy, albo usłyszeliśmy od jakiegoś księdza i wierzymy w to bardziej niż samemu Jezusowi. Nasza “wizja” Boga przysłania samego Boga.
 Z drugiej strony, w Ewangelii mamy postawiony obraz dziecka. Jest ono pełne zaufania, można powiedzieć nawet, że jest naiwne. Nie ma żadnych uprzedzeń. Nie tworzy sobie systemu. Całym sercem angażuje się w to, co robi w danej chwili. Dziecko po prostu przychodzi i siada na kolana, “jest” z Bogiem, a nie ujmuje go w jakąś teorię.
      Popatrz na te momenty w swoim życiu duchowym kiedy spotykasz się z Bogiem jak dziecko. Może jest ich niewiele, może nie ma ich wcale. Nie jest to ważne, istotne jest to, że Jezus zaprasza cię dziś, do takiej relacji. Nie chce być tylko elementem systemu w twojej głowie. Uzasadnieniem dla twojego życia moralnego, ale żywą osobą z którą się przebywa, rozmawia, śmieje i płacze.