sobota, 2 lutego 2013

4 Niedziela zwykła

    „Jezus powiedział: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? Wtedy rzekł do nich: Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum. I dodał: Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie....
 ... Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się”.  (Łk 4,21-30) 
   
    Pierwszą reakcją słuchaczy na prymicyjne wystąpienie Jezusa w rodzinnym Nazarecie było zdziwienie, zdumienie. Jezus przemówił jasno, prosto, by wszyscy mogli Go zrozumieć, a równocześnie w sposób oryginalny, spontaniczny, nowy. Ewangelista Marek przytacza pytania, jakie stawiają sobie mieszkańcy Nazaretu: „Skąd On to ma? I co to za mądrość, która jest Mu dana?” (Mk 6, 2). Pytania te  świadczą, że słowa Jezusa wypływają z głębi serca, są Jego słowami, Jego doświadczeniem, Jego życiem: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro. Bo z obfitości serca mówią jego usta” (Łk 6, 45).
   Słowa Jezusa wzbudziły podziw, ale również wątpliwości. Zamiast radości z obwołanego „Roku Łaski” mieszkańcy Nazaretu przechodzą stopniowo do sceptycyzmu, nieufności i krytyki. „Czy nie jest to syn Józefa?” Nazaretańczycy zżyli się z Jezusem. Widzieli Go, gdy wśród nich wzrastał, żył. I trudno było im zrozumieć mądrość Jezusa i tajemnicze działanie Boga.
   Wobec krytyki Jezus reaguje zdziwieniem, zaskoczeniem, któremu prawdopodobnie towarzyszy ból. Spodziewał się od rodaków współdzielenia radości; tymczasem spostrzega, że ma przed sobą mur zawiści i zazdrości. Jego miłość i pragnienie uzdrawiania napotykają na przeszkody. W tej scenie mamy pierwszy obraz ewangelizującego Jezusa: nie słuchany, przegrany, odrzucony.
   Jezus próbuje zrozumieć przyczynę odrzucenia i blokady mieszkańców Nazaretu: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. I podaje przykłady Eliasza i Elizeusza. Mieszkańcy Nazaretu nie są w stanie uchwycić przesłania Jezusa, ponieważ nie znajdują się w sytuacji wdowy z Sarepty Sydońskiej (1 Krl 17, 8-24) ani Syryjczyka Naamana (2 Krl 5, 1-27). Nie są wystarczająco świadomi swego ubóstwa i dlatego nie potrafią się ubogacić. Nie są świadomi swojej ślepoty i nie potrafią przyjąć światła. Nie są też wystarczająco świadomi niewoli, w jakiej żyją, by móc cieszyć się głoszoną wolnością.
   Słowa Jezusa o wdowie z Sarepty i Naamanie były niewątpliwie prowokacją. Jednak owa prowokacja, która stanowiła kolejną szansę, stała się przyczyną jeszcze większej zatwardziałości serc; zatwardziałości, która zrodziła myśli zabójcze. Ojcowie Kościoła mówią: „Słońce może być także źródłem stwardnienia, kiedy zamiast trawy gotowej napełnić się jego energią, znajduje na swej drodze błoto, które pod jego wpływem potrafi jedynie stwardnieć”.
   Po „nieudanym wystąpieniu” w Nazarecie dokonuje się exodus Jezusa. Jezus jest zmuszony wyjść. Jezus który  przyszedł, niosąc w sobie cały ładunek uzdrawiającej mocy, zmuszony jest, wobec ślepoty, zazdrości i zawiści swoich współziomków, zawrócić i udać się gdzie indziej. Zostaje wyrzucony z synagogi poza miasto. To wyrzucenie Jezusa z Nazaretu, choć paradoksalnie wydaje się klęską, przynosi ogromne owoce. Jezus idzie do Kafarnaum, gdzie okazuje w pełni swoją Boską moc. Zwątpienie i niewiara współziomków nie zmieniły planów Jezusa. Nie próbuje szukać innych, bardziej wyrafinowanych form nauczania; czyni to samo, co przedtem. Wolność pozwala Mu przekroczyć ramy „lokalnego proroka” i wyjść poza krąg Nazaretu. Wydaje się niemal, że wzrost niezrozumienia, zazdrości czy też nienawiści ze strony człowieka, pociąga ze strony Jezusa  wzrost zrozumienia, życzliwości, miłości.

   Jakie jest moje wewnętrzne bogactwo? Czy jest we mnie wewnętrzna spójność pomiędzy tym, czym żyję, a tym, co wyrażam na zewnątrz? Czy zbyt łatwo i szybko nie oceniam i „szufladkuję” ludzi? Czy potrafię „przebijać się” przez pierwsze wrażenia, by odkrywać inność, oryginalność, piękno i tajemnicę każdego człowieka? Czy w relacjach z Jezusem nie poddaję się rutynie? Jakie uczucia wzbudza we mnie obraz „przegranego” Jezusa? Jaka jest moja reakcja wobec niezrozumienia i odrzucenia przez innych? Czy potrafię w wolności i z odwagą kontynuować dzieła, co do których mam moralną pewność, że są słuszne (i Boże)?
                                                
                                                



4 komentarze:

  1. Tak wiele pytań zdałaś Siostro; przecież zanim wszystkie rzetelnie "przerobię" to...minie nie tylko jeden dzień. Na to potrzeba życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi, abyś całe życie myślała, ufała i kochała BOGA, a warto. Bo to co nam PAN przygotował w niebie, nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Więc warto tu na ziemi troszkę się pomęczyć :)

      Usuń
  2. Czy potrafię w wolności i z odwagą kontynuować dzieła, co do których mam moralną pewność, że są słuszne (i Boże)? - dobre pytanie!
    Ba, tylko skąd mieć taką pewność?
    Jest właściwie tylko jedno pewne kryterium - po owocach ich poznacie. Ale czasami nawet tych owoców się nie zna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaufanie, zaufanie i jeszcze raz zaufanie BOGU. To moja teza życiowa :)
      Jest ciężko, ale dla miłości BOGA warto :)

      Usuń