„Jezus powiedział: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli.
A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które
płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? Wtedy rzekł do
nich: Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego
siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak
słyszeliśmy, w Kafarnaum. I dodał: Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok
nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie....
... Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok
góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak
przeszedłszy pośród nich oddalił się”. (Łk 4,21-30)
Pierwszą reakcją słuchaczy na prymicyjne wystąpienie Jezusa w
rodzinnym Nazarecie było zdziwienie, zdumienie. Jezus przemówił jasno,
prosto, by wszyscy mogli Go zrozumieć, a równocześnie w sposób
oryginalny, spontaniczny, nowy. Ewangelista Marek przytacza pytania,
jakie stawiają sobie mieszkańcy Nazaretu: „Skąd On to ma? I co to za
mądrość, która jest Mu dana?” (Mk 6, 2). Pytania te świadczą,
że słowa Jezusa wypływają z głębi serca, są Jego słowami, Jego
doświadczeniem, Jego życiem: „Dobry człowiek z dobrego skarbca swego
serca wydobywa dobro. Bo z obfitości serca mówią jego usta” (Łk 6, 45).
Słowa Jezusa wzbudziły podziw, ale również wątpliwości. Zamiast
radości z obwołanego „Roku Łaski” mieszkańcy Nazaretu przechodzą
stopniowo do sceptycyzmu, nieufności i krytyki. „Czy nie jest to syn
Józefa?” Nazaretańczycy zżyli się z Jezusem. Widzieli Go, gdy wśród nich
wzrastał, żył. I trudno było im zrozumieć mądrość Jezusa i tajemnicze
działanie Boga.
Wobec krytyki Jezus reaguje zdziwieniem, zaskoczeniem, któremu
prawdopodobnie towarzyszy ból. Spodziewał się od rodaków współdzielenia
radości; tymczasem spostrzega, że ma przed sobą mur zawiści i zazdrości.
Jego miłość i pragnienie uzdrawiania napotykają na przeszkody. W tej
scenie mamy pierwszy obraz ewangelizującego Jezusa: nie słuchany, przegrany, odrzucony.
Jezus próbuje zrozumieć przyczynę odrzucenia i blokady mieszkańców
Nazaretu: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim
domu może być prorok tak lekceważony”. I podaje przykłady
Eliasza i Elizeusza. Mieszkańcy Nazaretu nie są w stanie uchwycić
przesłania Jezusa, ponieważ nie znajdują się w sytuacji wdowy z Sarepty
Sydońskiej (1 Krl 17, 8-24) ani Syryjczyka Naamana (2 Krl 5, 1-27). Nie
są wystarczająco świadomi swego ubóstwa i dlatego nie potrafią się
ubogacić. Nie są świadomi swojej ślepoty i nie potrafią przyjąć światła.
Nie są też wystarczająco świadomi niewoli, w jakiej żyją, by móc
cieszyć się głoszoną wolnością.
Słowa Jezusa o wdowie z Sarepty i Naamanie były niewątpliwie
prowokacją. Jednak owa prowokacja, która stanowiła kolejną szansę, stała
się przyczyną jeszcze większej zatwardziałości serc; zatwardziałości,
która zrodziła myśli zabójcze. Ojcowie Kościoła mówią: „Słońce może być
także źródłem stwardnienia, kiedy zamiast trawy gotowej napełnić się
jego energią, znajduje na swej drodze błoto, które pod jego wpływem
potrafi jedynie stwardnieć”.
Po „nieudanym wystąpieniu” w Nazarecie dokonuje się exodus
Jezusa. Jezus jest zmuszony wyjść. Jezus który przyszedł, niosąc w
sobie cały ładunek uzdrawiającej mocy, zmuszony jest, wobec ślepoty,
zazdrości i zawiści swoich współziomków, zawrócić i udać się gdzie
indziej. Zostaje wyrzucony z synagogi poza miasto. To wyrzucenie Jezusa z Nazaretu, choć paradoksalnie wydaje się
klęską, przynosi ogromne owoce. Jezus idzie do Kafarnaum, gdzie okazuje w
pełni swoją Boską moc. Zwątpienie i niewiara współziomków nie zmieniły
planów Jezusa. Nie próbuje szukać innych, bardziej wyrafinowanych form
nauczania; czyni to samo, co przedtem. Wolność pozwala Mu
przekroczyć ramy „lokalnego proroka” i wyjść poza krąg Nazaretu. Wydaje
się niemal, że wzrost niezrozumienia, zazdrości czy też nienawiści ze
strony człowieka, pociąga ze strony Jezusa wzrost zrozumienia,
życzliwości, miłości.
Jakie jest moje wewnętrzne bogactwo? Czy jest we mnie wewnętrzna
spójność pomiędzy tym, czym żyję, a tym, co wyrażam na zewnątrz? Czy
zbyt łatwo i szybko nie oceniam i „szufladkuję” ludzi? Czy potrafię
„przebijać się” przez pierwsze wrażenia, by odkrywać inność,
oryginalność, piękno i tajemnicę każdego człowieka? Czy w relacjach z
Jezusem nie poddaję się rutynie? Jakie uczucia wzbudza we mnie obraz
„przegranego” Jezusa? Jaka jest moja reakcja wobec niezrozumienia i
odrzucenia przez innych? Czy potrafię w wolności i z odwagą kontynuować
dzieła, co do których mam moralną pewność, że są słuszne (i Boże)?
Tak wiele pytań zdałaś Siostro; przecież zanim wszystkie rzetelnie "przerobię" to...minie nie tylko jeden dzień. Na to potrzeba życia.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi, abyś całe życie myślała, ufała i kochała BOGA, a warto. Bo to co nam PAN przygotował w niebie, nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Więc warto tu na ziemi troszkę się pomęczyć :)
UsuńCzy potrafię w wolności i z odwagą kontynuować dzieła, co do których mam moralną pewność, że są słuszne (i Boże)? - dobre pytanie!
OdpowiedzUsuńBa, tylko skąd mieć taką pewność?
Jest właściwie tylko jedno pewne kryterium - po owocach ich poznacie. Ale czasami nawet tych owoców się nie zna...
Zaufanie, zaufanie i jeszcze raz zaufanie BOGU. To moja teza życiowa :)
UsuńJest ciężko, ale dla miłości BOGA warto :)