(J 1, 6-8 . 19-38)
"Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o światłości. Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem? Jan im tak odpowiedział: Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu".
Ewangelia z niedzieli "Gaudete" rozpoczyna
się fragmentem Prologu. Jan Chrzciciel przyszedł, aby świadczyć o
Światłości, która wypełniła ziemię z chwilą narodzenia Jezusa Chrystusa.
Jan jest posłanym, aby świadczyć. Jest to trudna misja, która
wymaga rezygnacji i trudu. Jezus wszedł na teren jego działalności i
"zabrał mu uczniów". Jan trudził się, aby zgromadzić uczniów, a Jezus
zebrał plon na "jego polu". Jednak Jan nie widzi w Nim konkurenta,
który pozbawia go sławy, popularności, osiągnięć. Przeciwnie, sam
wskazuje uczniom Jezusa. Cieszy się, że Jezus będzie wzrastał, a on
zejdzie z centrum, na bok, w cień. Jan zna swoją tożsamość, swoje
miejsce i swoją życiową rolę. Dlatego nazwie siebie głosem; będzie
głosił Jezusa, by później zamilknąć.
W języku greckim świadectwo pokrywa się z męczeństwem. Jan wskazuje
Jezusa jako Mesjasza, ale również zginie z Jego powodu. Śmierć Jana
jest wspaniałym dopełnieniem świadectwa. Przyszedł, by się "umniejszać,
aby Jezus mógł wzrastać". Z chwilą śmierci umniejszył się ostatecznie.
Został stracony z powodu swego posłannictwa. Został "wchłonięty" przez
Jezusa i misję. Do Jana można odnieść słowa Pawła: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20).
Nasze życie, jako uczniów Jezusa ma być również świadectwem. Miejmy
nadzieję, że ominie nas śmierć męczeńska, ale powinniśmy nieustannie
"obumierać" własnemu egoizmowi i zatapiać się w Chrystusa. Prawdziwy
świadek nie przeszkadza, nie zasłania Jezusa, nie skupia uwagi na sobie,
ale pozostawia miejsce dla Jezusa. Pozostawia również przestrzeń
wolności dla innych.
Dzisiejsza niedziela nosi nazwę "Gaudete". Jest niedzielą radości.
Jej źródłem jest Jezus Chrystus. Niedługo będziemy w uroczysty sposób
obchodzić pamiątkę Jego przyjścia na ziemię. Ale przecież On
Zmartwychwstały jest już pośród nas: Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie.
W życiu wewnętrznym zbyt jednostronnie kładziemy nacisk na przykre
i trudne doświadczenia, na walkę ze złem, pokonywanie wad, trudności,
umartwienie i zapieranie siebie. Mniej natomiast przeżywamy radości
i przyjemności ze spotkania z Bogiem, z Chrystusem. Mało jest
doświadczeń pokoju, nadziei, entuzjazmu, radości. Brak radości, częste
stany zniechęcenia, przygnębienia, frustracji świadczą o braku dojrzałej
więzi osobowej z Chrystusem. Autentyzm życia chrześcijańskiego mierzy
się również doświadczeniem wewnętrznej radości, dzielonej w spontaniczny
sposób z innymi.
Jakim świadkiem Jezusa jestem dziś? Czy nie gram pierwszych
skrzypiec, skupiając uwagę wszystkich na sobie? Czy wiem kiedy odejść?
Jak wygląda na co dzień moje "obumieranie"? Jakie przeszkody muszę
usuwać, by Jezus mógł "we mnie wzrastać"? Czy w moim życiu jest dużo
radości? Czy jej źródłem jest Chrystus? Czy dzielę się radością z
innymi?
No właśnie - chyba nie potrafię odejść :( Właśnie dziś czytałem list, jaki pisałem 19 lat temu, w którym całkiem rozsądnie pisałem o tym, że wymiana pokoleń następuje coraz szybciej, że jeśli cokolwiek zostanie z tego, co pisałem o Bogu i miłości, to tylko wówczas, jeśli ci, do których pisałem, zaszczepią te myśli u nieco młodszych od siebie, bo o miłości chcą rozmawiać tylko ludzie młodzi, przyjmując poglądy co najwyżej niewiele starszych od siebie. I życie potwierdza to moje przekonanie - moja córka, 17-latka, do tej pory nie dała się namówić na przeczytanie "Listów o miłości", choć wydawać by się mogło, że jest idealną adresatką tej lektury...
OdpowiedzUsuńPrzed 19-toma laty miałem świadomość, że mój czas już minął, a jednak nie umiem odejść :(
I bardzo dobrze :) nie wolno Ci odejść :) Leszku są ludzie, którzy Cię chcą czytać, słuchać :) więc bądź cierpliwy, a osiągniesz to czego pragniesz :) Pozdrawiam niedzielnie :)
UsuńA ja często, chociaż z wielkim bólem a czasami nawet z rozgoryczeniem powtarzam sobie; "mój czas już minął; swoje 5 minut już miałam...pora ustąpić miejsca innym". Nie jest to łatwe, bo chociaż ciało słabe, to duch wciąż ochoczy, jednak nie jest w mojej mocy zatrzymać czas i powstrzymać przemijanie. Zaś słowa; "Mało jest doświadczeń pokoju, nadziei, entuzjazmu, radości. Brak radości, częste stany zniechęcenia, przygnębienia, frustracji świadczą o braku dojrzałej więzi osobowej z Chrystusem...." są o mnie; pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMyślę, że do każdego z nas one dotyczą :) Niestety my się starzejemy, a przychodzą inni, lecz my możemy stać obok i też coś z siebie dawać, nawet to doświadczenie wiekiem :) Każdy miał swoje 5 minut, ale nie znaczy to, że teraz mam usiąść z założonymi rękami i nic nie robić :) Pomyśl Basiu, co jest jeszcze czego nie zrobiłaś :) Pozdrawiam :)
UsuńMyślę, myślę, myślę i ...nic nie umiem wymyśleć :) co powinnam jeszcze zdziałać. Za to mam wielkie poczucie uciekającego mi przez palce, marnotrawionego czasu.
Usuń